niedziela, 30 października 2011

Z pamiętnika anonimowego japiszona


I od japiszonów ustrzeż nas Panie...

Kuźwa, już? Niech ten budzik przestanie dzwonić. Trzeba się ogarnąć… kawa i śniadanie tam.

Nienawidzę korków. Nienawidzę porannych korków. Kuźwa, że wy wszyscy musicie teraz jechać! No dalej, ileż można zmieniać pas...?

Godzina 8:00, a te już są. Siedzą, zajęte swoimi błahymi sprawami, których i tak nie potrafią ogarnąć. Jeden klient od transportu i tyle niepotrzebnego biegania wokół niego. Kuźwa, co za marnotrawstwo energii. A tyle innych rzeczy trzeba zrobić! Oferty, umowy, narzędzia. Od czego tu zacząć… a tak, kawa.

Co trzeba mieć w głowie nie tak, żeby dorosła kobieta nie miała prawa jazdy. I nie pojedzie sama, tylko wozić ją trzeba. I efektywność szlag trafił. No bo co szofer zrobi w czasie, kiedy jest szoferem? Radia posłucha. Patologia… Pora na ćmika. Muszę się odprężyć.

Asystentka to praca dla matołów. No żeby dorosłą kobieta miała TAKIE problemy?! Czuję się otoczony samymi niekompetentnymi ludźmi. Nic dziwnego, że tyle jest na mojej głowie, przecież każda z nich dostałaby sraczki na sam widok zadań jakie mam. Oferty, oferty, oferty. Kuźwa, gdzie zapisałem formatkę…? Do kogo ostatnio wysyłałem taką ofertę? Niech no sprawdzę… właściwie, sprawdzę jeszcze kurs euro. Niech wiem, ile znowu ściągną mi za ratę. Kuźwa!

Wszyscy biorą auto, a potem jest porysowane, brudne i bez paliwa. I nie zatankuje go jeden z drugim, to JA muszę potem jechać do drugiej spółki na tankowanie i stać tam z 40 minut jak było ostatnio. Chcą jeździć niech postarają się o auto służbowe. Choć może to ja bym się postarał o nowe, a to oddał? Z jego słabymi hamulcami i obwieszonymi drzwiami. Przydałaby się fajniejsza, szybsza fura. Kuźwa, znowu coś ode mnie chcą. Czy nie widzą jaki jestem zapracowany?! Mam tyle do zrobienia! Narzędzia, karty klientów… nie wiem w co ręce wsadzić. Pora na ćmika. Może będzie mi wtedy łatwiej zebrać myśli.

Ucieka już. Kuźwa, 15:00, jeszcze nic nie zrobiłem, a ta już ucieka. I gdzie jest sprawiedliwość!? Zostanę tak pewnie do 17:00. Mam przecież tyle do zrobienia, a samo się nie policzy. Napiłbym się kawy.

No dalej… chcę jeszcze dziś zajechać do domu. Jak nie umiesz jeździć, to lepiej zostań w domu i nie przeszkadzaj chociaż.

Nareszcie home sweet home! 20:00 godzina. Jak mam mieć jakiekolwiek życie osobiste w takich warunkach? Kiedy mam poznać jakąś fajną dziewczynę? Nic tam… może zerknę jeszcze do tych kalkulacji. Bo w pracy nie miałem czasu, za dużo nowych zadań i innych pierdół.

poniedziałek, 12 września 2011

Głupia jak but!

Paranormalne romanse to intrygujący gatunek.
Niby schemat ten sam, czyli pani spotyka pana, tyle, że panujące okoliczności są najczęściej mniej zwyczajne.
Bo jak inaczej nazwać obecność duchów, nadprzyrodzonych mocy tudzież wampirów?

Przygotowując się do seansu "spirytystycznego" trzeba było mi znaleźć odpowiednią strawę dla ducha (bo dla ciała zapewniała moja gospodyni). I sama się zdziwiłam, że nie wpadłam na to wcześniej! Zerknęłam łakomym okiem na sagę "Zmierzch", na blade, nachmurzone oblicze Edwarda i nieprzytomne z miłości spojrzenie Belli. Wampir stulatek zakochany w nastolatce, której największą zaletą jest to, że pachnie dla niego niczym wyborna golonka. Ona, gotowa zmienić się w wampira, byle tylko być z nim przez wieczność (zapewne ze względu na błyszczącą w słońcu skórę).
Idealny wybór!

Zasiadłyśmy do seansu z zapasem wiśni z nalewki tudzież z samą nalewką. I po chwili oglądania moja towarzyszka zakrzyknęła "Bello, jesteś głupia jak but", co stało się hasłem przewodnim naszej projekcji.

Popkultura różnie obchodziła się z wampirami, ostatnio czyniąc je atrakcyjnymi obiektami pożądania (i niech mi żadna z Czytelniczek nie próbuje wmawiać, że Garry Oldman w niebieskich lennonkach, uwodzący Winonę Ryder z pomocą absyntu, nie podpada pod tę kategorię, podobnie jak Brad Pitt). Wiecznie młodzi, wiecznie jurni. Wbrew pozorom saga "Zmierzch" też się wcale aż tak mocno nie wyłamuje ze schematu - Edward jest przystojnym młodzieńcem, podobnie jak jego wiecznie młoda rodzina. Może i coś czują, może jest to nawet tęsknota za utraconym człowieczeństwem. Jest jednak kilka odstępstw, krwi ludzkiej nie tykają (wegetarianizm), a słońce, zamiast ich zabić, demaskuje ich, gdyż ich skóra błyszczy wtedy niczym diament (albo kryształki Svarowskiego jak zauważył niegdyś W.).

Dramat zbyt młodej osoby zmuszonej do przemiany w wampira pokazała bardzo młodziutka Kirsten Dunst w "Wywiadzie z wampirem" - dorastająca kobieta, na zawsze zamknięta w ciele dziecka. W jej przypadku intelekt i emocje rozwijały się, tylko ciało nie. W przypadku Edwarda naszły mnie wątpliwości. Nie, zapewne nie brakowało mu wiedzy, tylko czy ktoś może mi wytłumaczyć co on, dojrzały emocjonalnie facet widział w szesnastoletniej uczennicy?! Tak jak wspomniałam wyżej, przyciągała go swoim zapachem, co wyobrażam sobie, że pachniała mu niczym świeżo upieczony bochen chleba, tudzież schabowy. Zapach, zapachem, ale żeby z powodu aromatu oświadczać się? A może to maskujący się amator lolitek? Nie wiem, czy w takim układzie Bella nie byłaby zbyt dojrzała dla niego, ale najwyraźniej na bezrybiu... W sumie tutaj się prosi o paranormalną wersję "Lolity" Nabokova - stary wampir, zafascynowany młodą dziewczyną żyje z nią i targa nim konflikt - ugryźć i zachować zabawkę na wieczność, czy ocalić jej duszę, dając dorosnąć i następnie porzucić dla młodszej?

Jakby było mnie i mojej gospodyni mało wrażeń, pojawia się ten trzeci, młodzieniec niezwykle atrakcyjny, którego nasza bohaterka traktuje tylko i wyłącznie jako przyjaciela. Chodzi rzecz jasna o Jacoba, urodziwego wilkołaka. "Księżyc w nowiu" warto obejrzeć dla 43-44 minuty, gdzie Jacob iście bohatersko pozbywa się podkoszulka, żeby opatrzyć ranę Belli. Ta palnie mu, że jest piękny i... tyle. No głupia jak but, prawda?

Stare filmy ze względu na cenzurę obyczajową nie mogły pokazywać scen miłosnych. Napięcie panujące między bohaterami trzeba było pokazać w inny, delikatny sposób. Przeciągłe spojrzenia, niby przypadkowe zetknięcie dłoni - więcej trików można odnaleźć tylko u Jane Austen albo sióstr Bronte. I choć przy dzisiejszym rozpasaniu obyczajów takie zabiegi wydają się śmieszne, to... mają swój urok na ekranie. Choć wizyta półnagiego wilkołaka w sypialni Belli nie skończyła się dzikim seksem, to pojawiające się napięcie jest intrygujące. Podobnie jak w przypadku podobnych wizyt Edzia. Może i w sam raz dla dorastających dziewczątek, które nie powinny interesować się zbyt szybko pewnymi sprawami, ale nie oszukujmy się, narastające napięcie ma wiele wspólnego z zajączkiem, którego się goni.

Generalnie została nam jeszcze trzecia część do obejrzenia. Bez wisienek i nalewki się nie obejdzie, tym bardziej, że Edziu oświadczył się i uwaga, usłyszał "nie"! Nie wierzę, by nie otrzymał zgody po n-tym zapytaniu, a skoro tak, to ślub ("...i obiecuję, że nie zostawię cię aż do śmierci?") to noc poślubną i... spłodzenie potomka? Czy nieumarły może kogokolwiek zapłodnić? Może dać życie?! To jedno z wielu pytań, które czekają na odpowiedź. Podobne jak to, czy Bella w trakcie menstruacji nie zbliża się do Edwarda. Toż przecież wystarczyła kropla krwi, by Jasper (czy jakoś podobnie), początkujący wegetarianin rzucił się na nią w dzikim szale krwi. To co się dzieje, gdy ulatuje z niej więcej? No i ostatnia rzecz, czy Edziu jest masochistą? Bo skoro jej zapach jest taki nęcący, a on się tak mocno musi powstrzymywać, to znaczy, że albo lubi sprawdzać swoją silną wolę, albo wyjątkowo lubi się męczyć. Choć kolejne semestry w szkole wskazują raczej na to drugie.

Paranormalne romanse potrafią dać wiele frajdy, gdy się je ogląda z odpowiednim nastawieniem. I wyposażeniem. Zatem wisienki w dłoń!

Zdrówko!

środa, 31 sierpnia 2011

Język głupcze!

Slang «potoczna odmiana języka używana przez jakąś grupę zawodową lub środowiskową»

Żargon [fr.], argot, slang, forma języka wytworzona przez zamkniętą grupę, np. społ., zaw. (nieterytorialną); niekiedy pełni funkcję języka tajnego; odstępstwa od normy języka ogólnego występują gł. w słownictwie.

Zapożyczenie, językozn. elementy (głoski, cząstki słowotwórcze, wyrazy, wyrażenia, konstrukcje składniowe) przejęte z innego języka

Są tacy, według których te trzy byty wspomniane powyżej pozwalają na masakrowanie języka polskiego. Nie kaleczenie nawet, tylko brutalne znęcanie się za pomocą anglicyzmów.

Wszystko zaczęło się od "casuala", czy też, bardziej po polsku - każuala.

Czym jest każual? To rodzaj niedzielnego gracza, który zazwyczaj nie interesuje się grami wideo, ale ponieważ to modne, to zagra. Brak mu wprawy, albo po prostu nie lubi się przemęczać, idzie po najmniejszej linii oporu i obniża poziom trudności, tudzież szuka porad wszelakich. Tendencje, mające na celu ułatwienie rozgrywki najczęściej są komentowane per "wszystko przez każuali", zatem pojęcie to jest raczej pejoratywne.

Cierpliwy Czytelniku/Czytelniczko, czy już zadałeś/zadałaś sobie pytanie "po co ten cały każual, skoro jest 'niedzielny gracz'?"?
Ależ spieszę z odpowiedzią! Otóż jest, bo używa tego, uwaga, "prasa branżowa" i w ogóle wszyscy. Ot taki, żargon graczy. Prasa branżowa... tworzą ją entuzjaści, którym nie mogę odmówić braku wiedzy. Co to, to nie! Ale mogę zarzucić im, że chcą podawać wszystko szybko, więc czasem poziom językowy jest odrobinę niższy niż być powinien. Tempo to bodajże słowo klucz. Presja aby być pierwszym powoduje, że przestaje liczyć się styl. Trzeba być przed innymi. Bełkocz jeśli trzeba, ale bądź pierwszy!

Zawsze bawi mnie próba obrony angielskich potworków, że to przecież zapożyczenia, że język się zmienia, że to ewolucja! Wszystko fajnie, ale zapożyczenia muszą być sensowne, muszą być potrzebne. Ekspirujący dedlajn, task do zrobienia, printowanie dokumentów.... nie chcę tego słyszeć w pracy a randomalnych kierunków, kombatowych strojów i wielkich fejli oraz hejtowania wszystkiego po pracy.

Nad niektórymi odruchami trudno zapanować. "Sorkam" z rozpędu i potwierdzam "okejem". Potrafię jednak się przyznać, że jest to mój brzydki nawyk, tudzież pewna niefrasobliwość. Ale przenigdy nie będę specjalnie "sorkała", bo tak brzmi lepiej, albo twierdziła, że przecież i tak już weszło do języka, toż wszyscy tego używają. I co z tego, że używają? Mówią też "przyszłem" i "poszłem", piszą "wogóle", przechodzą na czerwonym świetle i chodzą z przetłuszczonymi włosami tudzież fałdami nieapetycznie ściśniętymi przez koszulki za małe o 1,5 rozmiaru.

I tym sposobem, zupełnie przypadkowo obudziła się we mnie buntowniczka. Pomyślcie, co może obudzić bunt w Was?

wtorek, 7 czerwca 2011

Wampir z M3

Wampiry wciąż są na fali i to w każdej odmianie. Bez względu na to, czy są wyuzdanymi istotami z amerykańskiego Południa, czy miłymi acz nieco bezbarwnymi dzieciakami - wegetarianami ze skórą błyszczącą w słońcu.

„Wampir z M3” Andrzeja Pilipuka to próba odpowiedzenia na pytanie co by było, gdyby wampiry żyły w PRLu. Tak, tak. Istoty zazwyczaj utożsamiane z dekadencją i wyższymi sferami nagle zostały wciśnięte w siermiężne i szare lata 80. I prawdę mówiąc, już sam pomysł jest zabawny.

Oto Gosia, młoda uczennica, beznadziejne zakochana w Limahlu, która pewnego dnia budzi się jako wampirzyca. Na szczęście nie musi radzić sobie z tym stanem zupełnie sama. Warszawska Praga jest zamieszkana przez inne wampiry, które zawsze służą pomocą „nowym”. Silną stroną powieści jest opis praskiego półświatka z Bazaru Różyckiego, kiziorów, których nic nie zdziwi i na pewno mało co wystraszy. Doprawdy trudno wyobrazić sobie lepsze miejsce dla rodzimych krwiopijców.

Pilipiuk nie przeprowadza zbyt wielkiej rewolucji, jego wampiry nie lubią krzyża ni czosnku, muszą pić ludzką krew (a nie zwierząt) i nie mają odbicia w lustrze. Czemu go nie mają? A tego nie wiadomo i tak naprawdę nikomu ta wiedza do szczęścia potrzebna nie jest. Żeby nie było zbyt łatwo, warszawscy krwiopijcy nie są nadnaturalnie silni, utracili większość swych nadprzyrodzonych zdolności, zatem żadnego zmieniania się w nietoperze nie uświadczymy. Jego wampiry próbują odnaleźć się w socjalistycznej rzeczywistości, wypełnić kolejny plan pięcioletni i głosić wyższość socjalizmu nad innymi ustrojami. Kombinują jak mogą, w końcu Polak, nawet jeśli wampir, potrafi! Mamy tu zatem wampira komunistę, wzorowego robotnika, istnego przodownika pracy, tokarza, który po latach spędzonych w zawodzie potrafi dorobić każdą część, ekscentrycznego naukowca i wielu innych. I Gosię, nastolatkę, która ma problemy typowe dla kogoś w swoim wieku, czyli chłopcy, rodzina i moda (choć problemy rodzinie są może jednak nieco mniej zwyczajne, w końcu nie na każdego nastolatka poluje niczym na zwierzynę łowną). Ale to tylko jedna strona medalu. Przecież w PRLu zabobony nie były mile widziane i były służby, które za wszelką cenę próbowały je zwalczyć. Z dość marnym skutkiem.

Powieść rozbita się na rozdziały, które łączą się dość swobodnie ze sobą. Moim faworytem jest rozdział z gościnnym występem egipskiej mumii. Pilipiuk bawi się konwencją i panującą modą na wampiry co rusz puszczając do czytelnika oko. Jest to sprawnie napisana komedia, którą czyta się jednym tchem. Można kręcić nosem, że niektóre z prezentowanych wampirów są takimi sierotami, że naprawdę nie wiadomo, jak zdołały przetrwać, można się czepiać, że tamte lata wyglądały nieco inaczej. Ale po co? To w końcu ma być lekka komedia i takim utworem „Wampir z M3” na pewno jest.

piątek, 27 maja 2011

Plastikowe ślicznoty

Szał panujący wokół premiery nowego "Wiedźmina" udzielił się także i mi. Choć nie pobiegłam od razu do sklepu po swój egzemplarz, to jednak śledziłam prasowe doniesienia.

Obejrzałam także sesję Triss w "Playboyu".

Patrząc na idealne, w całości wygenerowane komputerowo ciało, zaczęłam się zastanawiać, czy oto nie jest aby zwiastun przyszłości. Czy naprawdę jest aż tak duża różnica między sztuczną Triss, a żywymi modelkami, poprawionymi do granic możliwości Photoshopem? Co z tego, że te kobiety są z krwi i kości, a nie składają się tylko z ciągu zer i jedynek, jeśli ich ciała poddano tylu retuszom i poprawkom, że w ogóle mogą siebie nie przypominać? Skóra wygładzona, znamiona zamazane, biusty powiększone (w sumie niekoniecznie tylko Photoshopem), nogi wydłużone, talie wyszczuplone, brzuchy wypłaszczone, łona przeszczepione z lalek Barbie - idealnie bezwłose. I te jednakowe twarze o wzorowej symetrii, które choć piękne, nijak nie zapadają w pamięć.

Może w takim razie zupełnie sztuczne są lepsze? Nic im już nie trzeba poprawiać, bo przecież stworzono je idealnymi.

Gdy podzieliłam się tym z W., ten stwierdził, że żywe modelki jednak jeszcze długo będą brały udział w sesjach - choćby dlatego, że błyśnięcie nagą piersią może być przepustką do kariery. I są tańsze.
Zapewne tak długo będzie ten stan trwać, dopóki wygenerowanie sztucznych piękności na ekranie komputera będzie droższe od zorganizowania sesji.

Czyli chyba już niedługo?